W lipcu światowe media obiegła wiadomość o uratowanej przez włoskich strażaków tonącej w morzu malutkiej kotce. Ratownicy zastosowali sztuczne oddychanie i masaż serca. W tym czasie w Biłgoraju, na terenie Rodzinnych Ogródków Działkowych (ROD) przy ul. Polnej zabito kilka kotów, wolnożyjących, ale ufających ludziom, na tyle oswojonych, że dały się złapać. Czym zawiniły działkowiczom? Podobno niszczą uprawy (wygrzebią roślinę, położą się na kwiatku), zanieczyszczają teren, roznoszą choroby (rzekomo). Działkowicze (najczęściej ci najstarsi) boją się toksoplazmozy, mają uczulenie na sierść, brzydzą się kotami. Nie chcą pamiętać, że koty to (zwłaszcza na działkach) ich sprzymierzeńcy. Niszczą gryzonie i owady: myszy, nornice, ryjówki, krety, turkucie, muchy. Odstraszają ptaki, wystarczy, że spacerują po działce i można być spokojnym o borówki, czereśnie, truskawki. W ogródkach działkowych koty ginęły od lat. Po cichu mówiono, że to gołębiarze je trują. Umierały otrute albo pobite, z widocznymi uszkodzeniami ciała, także na skutek chorób, głodu i zimna.
Nie wszyscy działkowicze traktują je wrogo, część im pomaga: dokarmia, leczy, sterylizuje i kastruje aby zapobiec nadmiernemu rozrostowi, zimą pozwala schronić się w altankach lub komórkach. Takich działkowiczów jest jednak mniej niż tych, którzy chcieliby się "pozbyć" kotów z działek. Od wiosny trwa ostry konflikt między ich przeciwnikami i zwolennikami.
Grupa około czterdziestu działkowiczów (działek jest ponad 600) wystosowała petycję do zarządu ROD z żądaniem usunięcia kotów z terenu ogródków działkowych. Zaczęto też szykanować społecznych opiekunów kotów wolnożyjących, straszyć utratą praw do działek, sądem, ostrzegać, że koty będą trute. Osoby te nęka nie tylko zarząd ROD ale też sami działkowicze - na porządku dziennym są wyzwiska, dogadywanie, straszenie pismami do zarządu w Warszawie, sądem, zrobieniem "porządku" z kotami. W konflikt włączyło się Biłgorajskie Stowarzyszenie Opieki Nad Zwierzętami "Cztery Łapy", biorąc w obronę opiekunów kotów, przypominając, że wolnożyjące koty są pod ochroną, powinny (zgodnie z ustawą o ochronie zwierząt) mieć zapewnione warunki rozwoju i swobodnego bytu. Ludzie są im winni poszanowanie, ochronę i opiekę. Po interwencji Stowarzyszenia szykany zmalały ale też w przeciągu dwóch miesięcy z działek zniknęły niemal wszystkie koty, w pierwszej kolejności te oswojone, zaczęto je znajdywać (martwe, w nienaturalnych pozycjach) w rowach, pod płotami, na niektórych działkach.
Bożena Jechalke, jedna z działkowiczek, zaopiekowała się w ubiegłym roku dwoma małymi kotkami, po tym jak ich matka (zapewne pobita albo zraniona w wypadku) umarła na jej działce. Działkowiczka dokarmiała maluchy, leczyła je, kazała wykastrować, umożliwiła schronienie się przed zimnem w altance. Koty odwdzięczały się, niczego nie niszczyły, przeciwnie "pilnowały" działki, nie było tu gryzoni, chyba że martwe przyniesione w prezencie, odstraszały ptaki i inne koty, nie przeganiały jedynie lotek karmiących swoje małe. Sielanka się jednak szybko skończyła: 16 lipca zginął pierwszy kot, porzucony w rowie obok działki, miał krew w nosie, 18 lipca zaginęła kotka karmiąca małe (jedno ocalało), która na stałe przebywała kilka działek dalej ale czasami przychodziła do miski z karmą, 29 sierpnia zginął drugi kot, odnaleziony po tygodniu pod ogrodzeniem w nienaturalnej pozycji, w stanie rozkładu, 2 września przepadła kolejna kotka, ocalało jej jedno dwutygodniowe kocię. W międzyczasie gdzieś zapodziały się "nieznajome" koty, obecnie trudno spotkać na działkach choćby jednego. Pani Jechalke jest szykanowana, straszona sądem i odebraniem działki. Dwutygodniowe kocię zabrała do domu, dla starszej osieroconej kotki stara się o adopcję, w obawie że za chwilę może ona zginąć.
Fakt popełnienia przestępstw (zabijania kotów) zgłosiła na policję. Rozważa też skierowanie sprawy do sądu. Wspiera ją Biłgorajskie Stowarzyszenie Opieki Nad Zwierzętami. Czas pokaże czy uda się przerwać "piekło" kotów w Biłgorajskich Rodzinnych Ogródkach Działkowych.