Pełna wersja

Rozbicie obozu

2010-06-10 12:02

Ostatnia część wspomnień mjr. Bronisława Malca ps. "Żegota" dziś prezesa ŚZŻA Koła Rejonowego w Suścu, uczestnika likwidacji obozu w Błudku.

Następnego dnia spotkałem się z moim dowódcą komendantem Rejonu Susiec, kapitanem Marianem Wardą ps. "Polakowski" zameldowałem o całej sprawie, łącznie z propozycją wspólnego rozbicia obozu w Błudku. Komendant odpowiedział, że sprawę należy dobrze przemyśleć i zaplanować, wyznaczył dzień, miejsce i godzinę spotkania z moimi rozmówcami z obozu w Błudku. W obawie przed prowokacją, stwierdził, że musi jeszcze sam osobiście z nimi się spotkać, porozmawiać, dokładniej się zapoznać z warunkami i dopiero wówczas podejmie ostateczną decyzję. W dniu 26 marca 1945 roku a było to w niedzielę, na umówione spotkanie przyprowadziłem dwóch z pośród trzech moich rozmówców. Spotkanie, odbyło się w miejscowości Czarny Las (kolonia) pod wzgórzem, o nazwie Piekiełko, obok wioski Stanisławów, w odległości 9 km od obozu. Na spotkanie ze strony miejscowej struktury AK przybyli Komendant Marian Warda ps. "Polakowski", wraz z nim Komendant Rejonu Józefów Konrad Bartoszewski ps. "Wir". Była to godz. 9.oo rano, dzień był pogodny i słoneczny. Przybyli z obozu żołnierze przedstawili się naszym dowódcom, kim są i co tu robią i dlaczego chcą działać razem z nami, i rozbić obóz. Jednym z nich był Trepiet Piotr urodzony w 1907roku w stopniu ppor. Rezerwy z miejscowość Oszmiana w woj. Wilno, drugi to Wincałowicz Józef ur. w 1905roku w stopniu sierżanta z miejscowość Nowa Wklejka woj. Wilno Następnie omówiono zaproponowany przez naszych dowódców plan rozbicia, obozu. Termin tej akcji wyznaczono na ten sam dzień na wieczór, to jest 26.03.1945r. W celach bezpieczeństwa zażądałem dodatkowego spotkania z nowopoznanymi żołnierzami które wyznaczyłem na 20.oo Na spotkanie poszedłem z moim bratem Janem Malcem ps."Jawor". Pomimo, że był już przygotowany plan akcji, z natury byłem przezorny, nie dowierzając do końca. Dokładnie o godz. 20-stej stawili się żołnierze w wyznaczonym miejscu. Było ich tylko dwóch, co wywołało nasze zdziwienie. Dalej razem z bratem, prowadziliśmy ich różnymi znanymi tylko nam drogami na docelowe miejsce spotkania. Było to miejsce nad rzeką Sopot usytuowane o w odległości 1300m od obozu w rezerwacie przyrody. Tu oczekiwali na nas nasi dowódcy ze swoimi ludźmi gotowymi do akcji. Nieoczekiwanie nasi nowi sojusznicy oznajmili nam, że wszystkich więźniów wyprowadzono z obozu pod ścisłą eskortą przed samym wieczorem i poprowadzono do stacji kolejowej Długi Kąt, skąd odjechali pociągiem. Z więźniami miał odjechać również prokurator. W obozie pozostali komendant Konowałow oficerowie, część podoficerów i wojsko w ilości około 160 do 170 żołnierzy. Jak się okazało trzeci żołnierz, który był w dniu ślubu na wspolnym obiedzie zdradził, nazywał się Bogdan Markiewicz lub Mickiewicz. Służył w Informacji Wojskowej i on właśnie wyprowadzili więźniów z obozu na dwie godziny przed atakiem na obóz. W tej nowej sytuacji plan uwolnienia więźniów musiał ulec zmianie. Nastąpiła narada z dowódcami. Zapadła decyzja - rozbicia obozu i schwytania oprawców. Natychmiast przystąpiono do działania. Rozstawiono posterunki, zamknięto drogi prowadzące do obozu z wiosek: Hamerni, Nowin i Oseredka. Wówczas podeszliśmy pod obóz i otoczyliśmy go szczelnie. Zdjęliśmy wszystkie posterunki obozowe, nasi nowi towarzysze przekazali nam hasło na tę noc. W związku z tym zdjęcie wartowników i zdobycie obozu nie sprawiło nam żadnej trudności. Każdy z nas otrzymał szczegółowy rozkaz od naszych dowódców. Mnie powierzono zaatakowanie gajówki, rozbrojenie i pojmanie kwaterujących tam żołnierzy. Baraki z wojskiem zaatakował dowódca 4 kompanii z Majdanuu Sopockiego Kusiak Antoni ps. "Bystry" wraz ze swoimi podkomendnym, i dowódcami plutonów kolegami: Darda Janem ps. "Grom", Frolikiem Zygmuntem ps. "Huk", Makuchem Janem ps. "Żbik" oraz ludźmi z ich kompanii. Po otoczeniu gajówki przez moich żołnierzy, zastukałem do drzwi i wezwałem znajdujących się wewnątrz oficerów do poddania się i wyjścia na zewnątrz. W jednej chwili odezwały się wewnątrz pojedyncze strzały z pistoletu. W odpowiedzi powtórzyłem wezwanie do poddania, gdy to nie odniosło skutku, wówczas z naszej strony padły serie z broni maszynowej. Strzały wewnątrz ucichły otworzyły się drzwi na zewnątrz zaczęli wychodzić pojedynczo, z podniesionymi rękoma, oficerowie. Jak się okazało jeden z nich został śmiertelnie trafiony przypadkową kulą, i pozostał martwy na łóżku zabitym był młody porucznik z Lublina. Natomiast w tym czasie " Polakowski" i "Wir" zajęli się komendantem obozu, Wołodią Konowałem którego już nasi chłopcy wyprowadzili na zewnątrz z mieszkania, wraz z jego małżonką oraz z aktami zgonów pomordowanych więźniów. Ja po zakończeniu swojego zadania dołączyłem do naszych dowódców i zameldowałem o przebiegu akcji przy zdobywaniu gajówki. Zaraz kolega "Bystry" również dołączył ze swoimi chłopcami i rozbrojonym wojskiem i zameldował o zakończeniu akcji i rozbrojeniu wojska. W tym czasie, gdy już cała akcja została zakończona, z jednego z naszych posterunków przyprowadzono oficera, który jechał furmanką od strony Hamerni w stronę obozu. Zatrzymanego przyprowadzono do dowódców. Jak się okazało był nim prokurator Żyd. Załadował więźniów do wagonu towarowego dołączając wagon do pociągu osobowego. Więźniowie z częścią wojska odjechali ze stacji Długi Kąt do Poniatowej. Prokurator wracał ze stacji do obozu nic nie przeczuwając, że obóz został już zdobyty, wydawał się całkowicie zaskoczony tym że wpadł w nasze ręce. Zdrajca Bogdan Markiewicz nie ostrzegł kolegi prokuratora widocznie go nie lubił. Baraki, w których mieszkali więźniowie i wojsko, zostały spalone. Oprawcy zostali prawie wszyscy ujęci, oprócz tych, którzy odjechali z więźniami. W obozie tylko sześciu zwolenników Konowałowi próbowało się bronić, wszyscy zginęli. Po zakończeniu akcji przeprowadzono śledztwo w stosunku do komendanta i prokuratora obozu został wydany wyrok skazujący ich na karę śmierci. Po odczytaniu wyroku przez dowództwo AK, komendant obozu NKWD 24 letni Wołodia Konowałow rzucił się do prokuratora obozu i wykrzyknął: "Ty iwreju ja przez tiebia ginu". Małżonkę komendanta obozu i wojsko z ochrony obozu puszczono wolno z ostrzeżeniem iż w przyszłości zostaną przyłapani na współpracy z nowym okupantem będą surowo osądzeni. Po zakończeniu akcji partyzanci wraz ze swoimi dowódcami wyruszyło z nami do lasu nazywanym "Kalina" który znajduje się między wioskami Hamernia, Nowinami, Długim Kątem i Majdanem Sopockim. Gdy zaczęło świtać i nastawał dzień, razem z bratem odłączyliśmy się od grupy i pozostając w swojej wiosce. Po zakończonej akcji likwidacji karnego obozu pracy dla żołnierzy Polskiego Państwa Podziemnego władze komunistyczne już nie próbowały stworzyć na Ziemi Zamojskiej nowego gułagu.

Opracowano w oparciu o relacje uczestnika likwidacji obozu mjr. Bronisława Malca ps. "Żegota" dziś prezesa ŚZŻA Koła Rejonowego w Suścu.

Tomasz Książek